Gniazdo Skorpionów (Conan)

Noce na pustyni są chłodne. Trójka bohaterów: Branan, Agilus i Matteo grzeje się w przy ognisku, gdy nagle dźwięk osypujących się kamieni ostrzega ich przed niebezpieczeństwem… Światło odbija się od pancerza czegoś wyłaniającego się mroku – to ogromny skorpion! A nawet trzy! A na skałach ponad nimi grupa jakiś ludzi – ciemne sylwetki na tle rozgwieżdżonego nieba – zaczyna zasypywać BG ciskanymi z proc kamieniami! Matteo podbiega do swego muła i ciska butelką z alchemiczną miksturą w jednego potwora, ten zaczyna się palić. Branan zajmuje dogodną pozycję pod skałą, jeden z potworów dopada do niego i po chwili kona z toporem wbitym głęboko w osłoniętą twardą chityną głowę. Jednak jego konwulsje zasypują Branana w skalnej niszy [komplikacja]. W tym czasie Agilus zwinnie wspina się na skałę i związuje walką dwie grupy przeciwników, potężnymi ciosami dwuręcznego miecza kosząc po kilku na raz.

Na dole do Matteo dopadł trzeci skorpion, ale Branan zwinnie wyprysnął ze szczeliny i z rozpędem dopada do pajęczaka – cios i potwór pada nieruchomy. Na górze Agilus robi piruety wśród wrogów, czarne kształty na tle granatu nieba, jak ożywione papierowe wycinanki z odległego Khitai. Niektórzy z wrogów odziani są w zbroje zrobione z twardych skorpionich pancerzy. Jedna po drugiej postacie padają, aż w końcu tylko Agilus zostaje.

Wtedy z patrolu wraca Cassius: „Ej, wytropiłem grupę dziesięciu ludzi i trzech stworów!”

Bohaterowie byli na dobrym tropie. Przybyli w ten region pustyni, zwany Polami Śmierci, gdyż Pani Almira i Abdi Bael stwierdzili, że nadal potrzebne są pieniądze. Choć z poprzedniej wyprawy BG wrócili ze skarbami, to nie były to ilości, które znacząco poprawiłyby sytuację Zakonu. Według legend i starych ksiąg na Polach Śmierci działał kult Ahroda – zapomnianego już prawie króla-boga. Miał on być pochowany wraz z ogromnymi skarbami, a fakt, że pustynia w tej okolicy wypluwała z siebie co jakiś czas pradawne kosztowności, pozwalał przypuszczać, że coś można tam znaleźć. Na początek BG mieli odnaleźć ten kult i dowiedzieć się więcej o skarbach…

Matteo jednak trapiły wątpliwości. Dawno temu, gdy był młodym akolitą, dorwał się do skrywanej przez jego mistrza pradawnej księgi pełnej bluźnierczych prawd. To w niej wyczytał o czasach jeszcze przed kataklizmem, gdy po ziemi wędrowało siedmioro bogów-potworów. Każdy miał swoich wyznawców, ale po eonach zatarły się szczegóły… Prócz legend, że Ahrod, jeden z owych stworów, zasnął – być może na zawsze – w piaskach wschodniego Shem. [To był prosty rzut na Lore – ubranie tych wiadomości w formę takiego flashbaku z odnalezioną w młodości księgą nadaje takiemu faktograficznemu opisowi trochę więcej charakteru]

Idąc śladem grupy, która napadła ich w nocy, BG weszli między osobliwie wyglądające formacje skalne, do złudzenia przypominające pradawne kości. Ale przecież tak wielkie potwory nie mogły istnieć… W końcu dotarli na skraj ogromnej piaszczystej niecki. Na jej środku wznosiła się samotna skała – ścięty na płask walec, poznaczony licznymi otworami jaskiń. Co więcej, bystre oczy BG dostrzegły ludzkie sylwetki w tych jaskiniach, a na powierzchni niecki niewielkie piaskowe wzgórki, które uczony Matteo zidentyfikował jako ukryte ogromne skorpiony.

BG postanowili porozmawiać z mieszkańcami osady i omijając skorpiony ostrożnie ruszyli przed siebie. Wkrótce ich dostrzeżono i z „termitiery” wyjechał oddział zbrojnych, którzy otoczyli BG. Matteo i tłumaczący go Cassius [tłumaczył na Shemicki -tylko on znał ten język] przekonali grupę o pokojowych zamiarach: „Słyszeliśmy o mocy Ahroda i chcemy się więcej o nim dowiedzieć i oddać mu cześć.” Wojownicy kazali im złożyć broń, tylko wtedy dostąpią zaszczytu spotkania z wielebną Kandrą Sah, kapłanką Ahroda. Wszyscy BG, prócz Branana, zgodzili się. Branan zebrał sprzęt kolegów i rozbił obóz na skraju niecki, a reszta ruszyła do wieży.

W środku przywitał ich wysoki, zakuty w chitynową zbroję wojownik Aqrab – dowódca tutejszych żołnierzy. Zaprowadził ich do jakiejś sali i zostawił pod strażą, ale BG dostali też prostą strawę. Sam poszedł uprzedzić Kandrę Sah o gościach.

Gdy BG czekali przez salę przeszła osobliwa procesja: pięknie przystrojone 4 kobiety o różnych kolorach skóry i włosów, najpewniej branki z karawan, wraz z eskortą. Ich twarze pełne były rezygnacji i strachu. Cassius pociągnął za język jednego z wartowników i dowiedział się, że były to „oblubienice” dla „Braci z głębin.” Dzięki nim, dzieci Ahroda mogą się rozprzestrzeniać pod pustynią, a jego moc rośnie.

Wkrótce po tym BG zostali zaprowadzeni do wielkiej sali. Wzdłuż ścian stali uzbrojeni w włócznie wojownicy, niektórzy w chitynowych zbrojach. Na środku sali ział bezdenny otwór. A na ścianach… Jak wynaturzone kobierce, pyszniły się zrzucone przez skorpiony wylinki – czarne, białe, pomarańczowe, pokrywały każdy centymetr ścian i sufitu. I nagle BG zdali sobie sprawę, że pancerze te układają się w mozaikę, rysunek gigantycznego potwora – pra-Skorpiona, czy też czegoś pajęczego, przedwiecznego, zapomnianego. A oni stoją tuż przed jego dyszącą paszczą, która prowadzi do głębin ziemi. [Tu BG łyknęli test Dyscypliny z klasycznym już tekstem „Może oni tu tak mają” a pula Dooma ładnie spuchła].

Wtem do sali z jednego z korytarzy wszedł młody chłopak. Jak po ruchomym kobiercu, stąpał wśród roju małych skropionów, pająków, wijów, mrówek. Pokrywały go zamiast ubrania i przesuwały wraz z jego krokami. Nawet pustynni wojownicy wydawali się go lękać. Chłopak zniknął w innym korytarzu, a Cassius podpytał jakiegoś żołnierza, kto to był: otóż był to jeden z „wybrańców” Ahroda, a szedł spotkać się nowymi oblubienicami… BG wydawali się coraz bardziej rozumieć, że z dogadaniem się może być tu problem.

Wkrótce, jakby znikąd, pojawiła się Kandra Sah – starsza kobieta, o przenikliwym spojrzeniu, odziana w zgrzebne, proste szaty. BG rozpoczęli negocjacje – trochę się w nich plątali, bo nie chcieli wspominać, o tym, że zależy im na skarbach. Kandra powiedziała, że jeśli chcą ujrzeć moc Ahroda – który faktycznie śpi głęboko w piaskach – to można odprawić rytuał przyzwania. BG delikatnie spytali o inne opcje: mogli też spróbować wypić krew Ahroda – jeśli przeżyją, staną się oblubieńcami… Ta opcja też niespecjalnie się spodobała. Poirytowana Kandra stawała się coraz bardziej podejrzliwa. Ale w końcu BG dowiedzieli się, że do Ahroda można też dojrzeć tunelami zamieszkanymi przez Braci z Głębin – przez pradawne zagrzebane w piaskach miasto, którego nie zbudowały ludzkie ręce. BG zdołali jeszcze wynegocjować, że pójdą po swój sprzęt (zwłaszcza maszynę do zabijania – Branana).

Opuścili osadę, dotarli do Branana i zmienili plan – stwierdzili, że się przekradną w nocy i zaczną zabijać wierchuszkę kultystów. Pod osłoną nocy, omijając skorpiony (które w nocy wyszły z piasku), wrócili do wieży i weszli bocznym wejściem – przez stajnie dla wielbłądów. Tam podpalili słomę (i wielbłądy – niechcący) i gdy część obsady biegła gasić pożar, weszli głębiej do wieży. Najpierw odkryli zagrody, gdzie więziono branki. Wypuścili je na wolność, ale kazali czekać, albo niech sobie radzą same (jak stwierdził Branan). Potem, w kolejnej jaskini trafili na Oblubieńca. Ten, siedząc na swym robaczym dywanie, obiecał im pomóc, bo Kandra Sah nie jest dobrą kapłanką i nie dba o chwałę Ahroda. Do Oblubieńca dołączyła jeszcze, także młoda, Oblubienica. BG wreszcie spytali, co z tymi legendarnymi skarbami. Dziwna para, posługując się swymi owadami do zilustrowania słów (kolorowa, ruchoma mozaika tworząca wizualizacje słów), wyjaśniła, że faktycznie skarby są – całe wozy, domy pełne skarbów – ale przytroczone są one do Ahroda.

BG ruszyli szukać Kandry – i owszem znaleźli ją. W sali ze sztolnią. Wraz z 20 wojownikami i Aqrabem. [Tu z pomocą 4 pkt. Doom stworzyłem dużą komplikację. Robiło się późno, było jasne, że gracze chcą walki,a ganianie się po korytarzach było mało ciekawe]. Licząc na rozpętanie walk między frakcjami, BG zdradzili, że Oblubieńcy knują. „Nimi zajmiemy się później – brać ich” brzmiała odpowiedź starej kapłanki.

Rozgorzała bitwa. Najpierw z dziury w podłodze na wezwanie kapłanki wygramoliła się potworna abominacja – gigantyczna krzyżówka człowieka i skorpiona, o potężnych szczypcach, chitynie twardej jak stal i wściekłych, ludzkich oczach [użyłem statystyk abominacji]. Matteo zbladł i rzucił się do ucieczki (komplikacja – która pewnie uratowała mu skórę). Ale to był dopiero początek. Cassius nagle poczuł obcą wolę wślizgującą mu się do głowy i zasypał strzałami Agilusa! Branan toczył bój z potworem, a Agilusa dodatkowo nękał oddział wojowników. Potężnymi, celnymi ciosami Branan powalił potwora [wiecie, Branan zadaje już 3-4 rany na cios], ale potężne cielsko go przywaliło [komplikacja z dooma], ale Agilus miał kłopoty. Raniony strzałami przyjaciela, otoczony przez wrogów, z trudnością łapał powietrze. W dodatku z dziury wyłonił się kolejny ogromny potwór [Agilus rzucił 2xkomplikację, dodałem jeszcze Dooma]. Sytuacja wydawała się trudna.

Branan zdołał wypełznąć spod cielska, ale bez topora w ręku [rzut nie wyszedł, gracz wybrał sukces z kosztem]. Ujął tarczę w obie ręce i z wyskoku zdzielił nią potwora, z taką mocą, aż ten przysiadł [2 rany+efekt] ale tarcza pękła z trzaskiem [dałem komplikację za 2 Doom]. Na szczęście Cassius zdołał odeprzeć magię Kandry, a nawet trafić ją strzałą, ale dostał się pod ostrzał Aqraba. Kandra – wściekła i ranna, szczerząc długie wampirze kły, jednak zdołała opanować umysł Branana! To mógł być koniec… Agilus rzucił wszystko na jedną szalę i rzucił się przez całe pomieszczenie w szarży na kapłankę. Ostrze jego miecza trafiło ją raz, drugi – jakby rąbał pień drzewa, a nie miękką tkankę. Po drugim ciosie rozpłynęła się w ciemny dym i uciekła, osłaniana przez Aqraba i resztkę wojowników do korytarza, zatrzaskując za sobą przejście [wydałem na to trochę Dooma]. Agilus odwrócił się, widząc szarżującego na niego Branana [na podtrzymanie enslave poszła resztka Dooma]… Ale Branan w ostatniej chwili zdołał się opanować. Do sali wrócił Matteo, który w czasie ucieczki natknął się na pojedynczego wroga i zdołał go zmusić do ucieczki. Matteo wziął się za opatrywanie ran przyjaciół… BG zmusili wrogów do odwrotu, ale Gnizado Skorpionów skrywa inne mroczne tajemnice… Czy bohaterowie znajdą legendarne skarby? Zabiją Kandrę, uwolnią branki? A może staną twarzą w twarz z królem-potworem Ahrodem? Dowiemy się za tydzień!

Tę sesję przygotowałem korzystając z receptury w „Return of the Lazy Dunegon Master” Mike’a Shea, znanego jako Sly Flourish. Mimo moich 20+ lat doświadczenia, ta książka okazała się bardzo dobrym poradnikiem, krystalizując pewne moje przemyślenia i podając przydatne sugestie. Po następnej sesji pokażę, jak wyglądały moje notatki do tej przygody, a recenzję samego „Return…” postaram się napisać w tym tygodniu.

Np. to, że przygoda zaczęła się od razu od walki, bez całego wyjaśniania jak to gracze opuścili miasto itp. (wyjaśnienie pojawiło się zaraz po walce) faktycznie pozwoliło od razu skoncentrować graczy na rozgrywce i przygodzie. A ta toczyła się dość wartko. Wydawałem dużo Dooma, na koniec nic mi nie zostało. I choć Branan zabija wszystko (serio, te abominacje to chyba jedne z najmocniejszych wrogów w podręczniku), to dzięki komplikacjom ekipa jednak miała trochę kłopotów. Fajne było też to, że BG zdecydowali się wejść i pogadać, odkryć trochę tajemnic (i ryzykować wejście bez broni – choć serio, to nie jest duży problem, bo wroga można rozbroić), a nie od razu szturmować.

Bardzo lubię też ten efekt, gdy pewne rzeczy nagle wpadają mi do głowy w czasie sesji, ale idealnie wpasowują się w fabułę, mają sens. Np. robiąc notatki do sesji, miałem tylko pomysł na salę z wylinkami skorpionów. Dopiero w czasie sesji, praktycznie już opisując tę lokację, nagle „urodził” się pomysł mozaiki przedstawiającej Ahroda. Podobnie z brankami dla oblubieńców – ten wątek też wpadł mi do głowy w trakcie gry, logicznie uzupełniając tło historii.

Podsumowując: udana sesja 🙂

 

1 Comments

Dodaj komentarz